strzyczka“ — za długą spódniczką dorosłej dziewczyny, a nóżki te, odziane w długie czarne. pończoszki, migają w słońcu jak dwa węże żywe.
Dziewczyny dopadają prawie do bramy, dzwonki brzęczą, suknie fruwają, włosy, rozrzucone dokoła zarumienionych twarzyczek, mienią się barwą złota i miedzi. Jasno liljowe sukienki unoszą się poza niemi, jak lekkie skrzydła, delikatne ciała, owinięte tą cienką tkaniną mają kształty tanagryjskich figurek.
— Hop! Hop! — wola starsza siostra.
— Hop! Hop! — powtarza cieniuchnym głosikiem siostrzyczka.
Zawracają od kraty, nie widząc tumanów kurzu, które pędzą ku nim z przeciwnej strony drogi, nie słysząc turkotu kół i tętentu prawdziwych koni. Na owych fikcyjnych rumakach galopują wciąż rozradowane, zupełnie zadowolone tą fikcją, tym mirażem rzeczywistości, którego cugle trzymają w dłoni.
— Dalej!... Do kaliny, a potem do stajni! — wyrokuje siostrzyczka.
Pędzi teraz naprzód, dysząc ciężko. Bije się witką, obraną z liści, po nóżkach i nie czuje bólu, tak daleko unosi ją fantazja.
Nagle słyszy przerażający turkot prawie nad swoją głową.
Zatrzymuje się, odwraca, i widzi, że starsza siostra zatrzymała się również na brzegu rowu, niezdecydowana, zarumieniona.
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/67
Ta strona została skorygowana.