małe koty, historja o uśpionej w szklanej trumnie księżniczce, ożyny, świeże obwarzanki, rekreacja, kukurudza z masłem, koń z gałęzi lipy, szpicruta z witki leszczyny — oto co dla niej istnieje.
Dlatego na pytanie siostry odpowiada, chichocząc wesoło:
— Jakiś „Powidlański,“ pewnie z interesem do papy!...
„Powidlańskimi“ nazywa wszystkich mężczyzn wystrojonych i pretensjonalnych.
Dlaczego? — kto zbada tajemnice siedmioletniej głowiny, nie zdolnej nawet nosić porządnie słomianego kapelusza?
Lecz starsza staje nagle wśród gęstwiny i zamyśla się, patrząc szafirowemi, marzącemi oczyma w stronę dworu.
— Zdaje mi się, — mówi — że widziałam go przeszłej niedzieli w kościele. Stał naprzeciw ambony, miał jasny, popielaty garnitur.
Siostrzyczka krzywi się i znów ramionami wzrusza.
— Może być... Powidlańscy przecież także w kościele bywają... inaczej ksiądzby im nie dał na spowiedzi rozgrzeszenia. Zresztą... co ci do niego?... chodź lepiej szukać nowego konia, bo na tym inwalidzie do domu nie wrócisz!
Starsza siostra zaczyna szukać, ale mniej gorliwie.
Nagle słychać szmer druzgotanych gałęzi. Pomiędzy leszczyną ukazuje się głowa starego lokaja
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/70
Ta strona została skorygowana.