— Jaśnie pani prosi starszą jaśnie panienkę do salonu!
Starsza „jaśnie panienka“ rumieni się gwałtownie.
— Dobrze, idę!...
Odwraca się ku siostrzyczce:
— Zaczekaj tu, Wańdziu!... Ja zaraz powrócę!...
I ciągle rumiana, z wypiekami na twarzy, biegnie szybko w stronę dworu.
Siostrzyczka powraca do swych „koni“ i dla zabicia czasu zaczyna zbierać rozsypane po ziemi kaliny. Kręci się, wierci, przysiada, liliowa sukienka tworzy dokoła nie jasne koło. Zebrała już dużo kalin, więcej, niż jej kieszeń pomieścić zdolna. Patrzy wciąż w stronę dworu i czeka cierpliwie, czy rychło starsza siostra nadejdzie.
Lecz nie widać drugiej jasnej sukienki i drugiej aureoli kapelusza...
Słonce zaczyna słać ukośne promienie, szafir nieba zaczyna nabierać czerwonych blasków. W powietrzu zapada cisza coraz większa, lecz kołatek bydła nie słychać jeszcze z poza lasu.
Natomiast rąbanie drzewa ustało, obwarzaneczki się pieką... będą dziś smaczne, chrupiące... Siostrzyczka usiadła teraz na ziemi, i uśmiechnięta jej buzia powoli zmieniać się zaczyna. Ogarnia ją nagły smutek, czuje się po raz pierwszy tak samą i opuszczoną. Przygarnia
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.