Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

Na ziemi, koło dwóch małych fotelików i stołu, za którym mokną w szklance pendzle i walają się ołówki, leży uzda i tręzla z czerwonej tasiemki, naszytej dzwonkami.
Lecz i w pokoju „starszej siostry“ widać na oknie kilka kalek, siedzących na meblach, pracowicie wycinanych i lepionych z kart. Na toaletce leżą nożyczki, a za nie zaczepiony as kierowy. Flaszeczka z gumą arabską, przewrócona, sączy strumyk błyszczącego płynu. Kilka kropli spadło już na dywan, lecz Jadzia, siedząca obok toaletki, zdaje się nie widzieć, nie spostrzegać nic z tego, co ją otacza.
Patrzy wciąż na drogę, na drogę, co się wije białą wstęgą wśród złotych mas zboża. Po drodze ciągną teraz woły z pustym wozem. Parobek nawołuje je głośno, wóz skrzypi, aż go na piąterku słychać. Jadzia wzdycha cicho. Zakłada na piersi ręce, odziane w długie rękawiczki, i znów patrzy na drogę — patrzy, aż oczy jej mgłą zachodzą.
U kolan jej tuii się siostrzyczka.
Kto jej przemienił tak nagle jej Jadzię? Kto odebrał humor „starszej“ — i dlaczego Jadzia nie galopuje już po alejach ogrodowych na rumaku z lipowej gałęzi, ustrojonym w harasówkę i brzęczące dzwonki? Dlaczego Jadzia nie wycina już z arkuszy lalek, nie podlepia im podstawek, nie ubiera w tekturowe suknie, nie ustawia na oknie i nie śpiewa kadryla, kiedy