długi nos, wąsiska i żółta twarz... Jak Bozię kocham!...
Lecz Jadzia odsuwa ją gniewnie od siebie.
— Nie wiedzieć co pleciesz — mówi szybko, rzucając na ziemię arkusz z lalkami; — pan Siennicki jest bardzo przystojny mężczyzna, i proszę cię, ażebyś go nigdy Powidlańskim nie nazywała...
Urywa na chwilę, poczem dodaje pośpiesznie:
— I nie mów nigdy: „Jak Bozię kocham!...“ Wiesz, że to grzech!... I że Bóg się za to gniewa.
Siostrzyczka stoi przerażona.
Po raz pierwszy w życiu „starsza“ tak ostro, tak surowo odezwała się do niej, po raz pierwszy odepchnęła jej ręce od swych kolan.
Twarzyczka dziecka zbladła i poczerwieniała. Zacisnęła silnie pięści, aby nie płakać i zaczęła łykać ślinę. Lecz łzy jej napłynęły do szafirowych oczu i jak sznurek pereł potoczyły się po policzkach.
„Starsza“ widzi te łzy, i nagle i jej źrenice pokrywa wilgotna mgła. Od kilkunastu dni dławi się łzami, serce ją boli, miejsca sobie znaleźć nie może. Nie chciała płakać, trzymała się. Lecz ta mała płacze, łzy są sympatyczne (zwłaszcza, gdy są tuż pod powieką).
Jadzia wyciąga ręce i Wańdzia wpada jej w objęcia.
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/78
Ta strona została skorygowana.