Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

ściej oddala się od reszty ludzi, szukając samotności i cichych kącików.
W pierwszych chwilach wszystko idzie jak z płatka.
Jadzia, nieśmiała, spłoniona i drżąca nie chce i nie pragnie pozostać sam na sam z narzeczonym. Obecność „siostrzyczki“ jest dla niej wielką pomocą i staje się potrzebną. Woła ją sama, tuli koło siebie, za rękę prowadzi.
— Wańdziuniu!... Chodź z nami!
Siennicki także zdaje się interesować „Wańdziunią“. Przywozi jej paki cukierków, stara się wkraść w jej łaski. Lecz ona, nieufna, patrzy nań chmurnie z pod strzechy swej grzywy. Cukierki zostawia nietknięte, francuskie książki w pięknych purpurowych okładkach porzuca z widoczną pogardą. Ciągle jest gniewna i nieubłagana. Nie odpowiada na pytania „szwagierka“, I uczepiona sukni „starszej“, suwa się jak cień za tą parą narzeczonech, którą można spotkać w każdym trochę odosobnionym kącie salonu lub ogrodu.
Powoli jednak następuje zmiana frontu.
Jadzia ośmiela się coraz więcej i zbliża się do swego narzeczonego. On, ulegając również czarowi tej młodej i pięknej istoty, stara się uzyskać jej ufność duchową i choćby rękę dla złożenia (na dołkach) pocałunku.
Lecz pomiędzy nią a nim wiecznie staje siostrzyczka, moralna i materjalna przeszko