nicą, a on zdaje się słuchać słów swej przyszłej z głębokim zachwytem.
Wkrótce, gdyby Wańdzia była bystrzejszą obserwatorką i zamiast miękkiego serduszka posiadała więcej sprytu, dostrzegłaby, że obecność jej nie tylko jest zbyteczna, lecz niepożądana, nawet przez Jadzię, a może przez Jadzię głównie.
Lecz „siostrzyczka“ zanadto gorliwie pragnie wypełnić misję „pilnowania“ starszej, składa więc owe wycieczki na karb przypadku i goni parę narzeczonych po pokojach, altankach, alejach.
Jednego popołudnia zaprzepaścili się tak, że Wańdzia w żaden sposób ich znaleźć nie mogła.
Biegnąc wzdłuż galerji, spotkała matkę, idącą do spiżarni.
— Gdzie Jadzia i pan Siennicki? — spytała matka surowo.
Wańdzia zakłopotana zaczęła wyłamywać sobie palce u czerwonych, jak raki, rączek.
— Nie wiem, proszę mamy! — bełkocze, — połykając zgłoski.
Mama brwi marszczy i kluczykami dzwoni.
— Prosiłam Wańdzię, ażeby Wańdzia ciągle była z nimi!... — mówi rozgniewana — Wańdzia mnie nie słucha... Wańdzia się robi nieposłuszna... Proszę iść zaraz odszukać Jadzię
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/88
Ta strona została skorygowana.