Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

i pana Siennickiego i z nimi razem przyjść na podwieczorek!
Wańdzia gryzie usta i czuje, że dławi ją łkanie. Nie chce jednak powiedzieć matce, iż to nie jej wina, iż przed godziną może widziała niebieską sukienkę siostry i nienawistną postać Siennickiego wzdłuż płotów, okalających ogród, lecz zniknęli jej nagle, ot jakby w ziemię wrośli. Szukała ich w ogrodzie napróżno; sądziła, że może powrócili do domu, lecz dwór cały przebiegła i nigdzie pary narzeczonych odszukać nie może.
Wybiega jednak na ganek i znów biegnie w stronę ogrodu. Ma ochotę wołać na całe gardło, krzyczeć, skarżyć się, że ją połajano przez nich, z ich powodu. Dzień jesienny jest niespodziewanie skwarny i ciężki. Wańdzia biega po alejach, trawnikach, bez wyrachowania, zdjęta rozpaczą, z sercem przepełnionem goryczą i żalem. Myśl o niebezpieczeństwie, na jakie narażona jest Jadzia, przejmuje ją trwogą śmiertelną, ciernie i bodziaki czepiają się jej nóżek i przez pajęczą tkaninę pończoszek kaleczą do krwi jej delikatne ciało.
Nie uważa na ból, na spiekotę, gałęzie leszczyny biją ją po twarzy; odgarnia je, koląc swe nagie ramiona, pędzi dalej, zdyszana, spocona, szukając oczyma błękitnej sukni siostry.
Nagle dostrzega ją... och, daleko — poza murem krzaków agrestowych, z których już