Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

Nagle ogląda się, pragnie wstać, składa parasolkę.
— Chodźmy!
Lecz on zatrzymuje ją błagalnie.
— Och! nie, jeszcze chwileczkę... tak rzadko się nam udaje być samym, bez argusowych ślepek panny Wandy...
Śmieją się oboje.
— Rzeczywiście, — mówi Jadzia — Wańdzia staje się nieznośna.
Wańdzia słyszy te słowa, blednie, usta jej drżą.
Nieznośna?... Ona?... I to Jadzia o niej tak mówi!... Jadzia, której ona wśród cierni, ostów i pokrzyw szuka od dwóch godzin! Jadzia, na której ratunek śpieszy z takiem poświęceniem!...
Gorycz przepełniająca jej serce zaczyna się przelewać przez brzegi, łzy ją dławią...
Nagle budzi się w niej poczucie godności i chęć quand même spełnienia obowiązku.
Ruchem kociaka dopada do przerażonej Jadzi i uczepiwszy się jej sukni nerwowo zaciśniętemu palcami, mówi:
— Proszę na podwieczorek!...
I z pod brwi zmarszczonych, nagle postarzała, ugodzona w samo serce, patrzy chmurnie w ziemię.
— Mama kazała, żebym państwa przypro-