Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

leni, widać damy w jedwabnych sukniach, koronkowych szalach, mężczyzn we frakach staroświeckiego kroju, w białych krawatach.
Przed otwartemi oknami kręcą się tłumy takich dam i takich panów, napełniających pokoje. Tu i ówdzie chichoczą panienki, ubrane biało, zielono, niebiesko. Co chwila zajeżdża jeszcze powóz, z którego wysiadają szeleszczące jedwabiem damy. Zdaleka, na środku salonu, widać siwą głowę księdza i jego biały habit Dominikanina. Stary to przyjaciel domu. On będzie ślub dawał, on mowę przed ołtarzem wygłosi. Teraz rozmawia z arystokratami powiatu, którzy go słuchają, pochylając głowy.
Tymczasem, na piąterku, w pokoiku Jadzi, słychać głośne szlochanie. To panna młoda rzęsistemi łzami przygotowuje się do stanu małżeńskiego. Płacze już od wczoraj, płacze jak Albin w „Ślubach panieńskich.“ Spuchły jej szafirowe oczy, spuchł kształtny nosek. Wie, że ją ten nadmiar łez szpeci, jednak wstrzymać się od łez nie może. Wczoraj, ułożywszy się na swem łóżku, pod białemi firankami, szlochała rozpaczliwie, tłumiąc łkania jaśkiem, na którym czerwoną bawełną wyszyta jej panieńska cyfra. Dziś, od samego rana płacze, jak na rzeź prowadzona ofiara. Ściśnięta gorsetem, ufryzowana, w jedwabnych pończoszkach (po raz pierwszy w życiu), w swych białych jedwabiach i iluzjach stoi przed swą panieńską toaletką, którą na tę