uroczystość ustrojono w biały tarlatan, kokardy i dwa srebrne bez świec kandelabry, i płacze, płacze, jakby płacz ten należał do regulaminu uroczystości ślubnej.
Przed chwilą wyszła stąd matka, która pod wianek ślubny wsunęła dukat z Matką Boską, ów tradycyjny dukat, przechowany w komodzie od czasu jej ślubu. Płakała naturalnie i matka, a Jadzia szlochała tak gwałtownie, że aż matka musiała zwrócić jej uwagę na nadmierne zmoczenie chustki batystowej, obszytej starą, brukselską koronką.
Jadzia uspokoiła się cokolwiek. Matka wyszła, pozostawiając ją samą.
Nie samą, gdyż w kąciku tkwi druga niewyczerpana łez krynica.
To Wańdzia, ustrojona w niebieską muślinową sukienkę, uczesana po chińsku, w niebieskich fil d’Ecosse pończoszkach i atłasowych, błękitnych pantoflach.
I ona płacze, płacze, krztusząc się, dławiąc swemi łzami. Od chwili bowiem posłyszenia z ust Jadzi owej „nieznośnej,“ boczyła się na swą „starszą“ i dziś dopiero, wobec rozpaczliwych łez Jadzi, i ona, Wańdzia, wybuchnęła długo tłumionym płaczem.
Patrzy z poza łez na tę rozpacz swej siostry, patrzy i zrozumieć nie może, dlaczego Jadzia idzie „za ten mąż,“ skoro jej to tak straszny smutek sprawia?
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/94
Ta strona została skorygowana.