pełen atencji dla „siostrzyczki,“ którą nawat, podniósłszy z ziemi, wycałował serdecznie. Wańdzia zapłonęła cała gniewem, chciała zawołać, że ona jest mu „obca“, że dosyć już unieszczęśliwił starszą, i że ona, Wańdzia, pragnie nie mieć z nim nic wspólnego, — ale nie było czasu: orszak zaczął się formować, panowie podawali ręce damom, wszyscy zaczęli mówić po francusku, a ona, jako drużka, musiała uczepić się ramienia pana młodego...
Doprowodziła go do ołtarza i podczas ceremonji ślubnej łzy jej płynęły wciąż z oczu. Ocierała je szybko paluszkiem. Zdziwiła się niemało, widząc, że Jadzia nagle płakać przestała. Gdy odchodziła od ołtarza, „starsza“ miała wy raz twarzy rozpromieniony i usta uśmiechnięte.
Natomiast „szwagier“ spoważniał nagle i zaczął przybierać miny człowieka, zapatrującego się „serjo“ na życie.
Jak tam było przy obiedzie, tego już Wańdzia nie pamięta. Siedziała na szarym końcu koło bony i jadła dużo, pomimo swego zmartwienia.
Jadzia tronowała na głównem miejscu i nie tylko że nie płakała, ale zdawała się bawić doskonale.
Dużo było „wiwatów,“ i Wańdzia maczała ciągle usta w kieliszku, który stał przed nią. Było to wino słodko kwaśne, syczało i perliło się w płaskim kieliszku. Wańdzi smakowała bardzo ta marka, „woda sodowa,“ jak zauwa-
Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/96
Ta strona została skorygowana.