Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

żyła pocichu, ciągnąc bonę za łokieć. Lecz mamzelle Kranz, zarumieniona, niewiele zwracała uwagi na swoją pupilkę. I ona połykała dziś lody, cukierki i wino z nadzwyczajną, a nie niemiecką werwą.
Powoli przed oczyma Wańdzi zaczęła kręcić się sala jadalna. Słyszała, iż wołano: „Kochajmy się!...“ Zrobił się szmer, zamieszanie, trącano się kieliszkami po raz ostatni, bukiety świateł płonęły w kandelabrach. Zaczęto wstawać od stołu. Wańdzia podniosła się także. Zatoczyła się i oparła się o krzesło. Nareszcie ustawiła się sztywno na swych nóżkach i wyszła razem z tłumem gości, który rozsypał się po pokojach.
Wańdzia stanęła na środku salonu i założyła ręce na piersiach.
Wypadki dnia tego zaczęły skakać jej po główce. Obejrzała się dokoła.
We framudze okna, poza firankami z czerwonego adamaszku, dostrzegła nagle białą suknię siostry i stojącego obok niej Siennickiego.
Przypomniała sobie rozkazy matki, i wierna swemu obowiązkowi, postanowiła nie opuszczać „starszej“ ani na jedną chwilę.
Zaczęła więc iść ku „młodej parze,“ zakreślając zygzaki po ślizkiej posadzce salonu.
I po dawnemu uczepiła się ręki siostry, stając pomiędzy nią a jej mężem, jak żołnierz