Strona:Gabriela Zapolska - Ulegalizowana zbrodnia.djvu/1

Ta strona została uwierzytelniona.
ULEGALIZOWANA ZBRODNIA.

Czy słyszeliście kiedy w noc sobotnią i niedzielną, w ciemną oślizgłą noc — nagle wybuchające z jakichś tajemniczych czerni wrzaski, z którymi nic się porównać nie może?
To jakiś krzyk potępieńczy, jakieś wycie rozpaczne — coś z chichotu załaskotanych na śmierć, coś ze łkania zamierającego w rozpalonych szponach mózgu.
Przebiega po zbudzonym dreszcz. Śnię ja? Czy może w półśmierci, jaką jest sen — zamarłem i otom jest po tamtej stronie mej egzystencyi, po tej, gdzie Prawda cała, wielka i wszechpotężna. A ja słyszę krzyk tych, którzy skonać nie mogą? — Lecz oto — dokoła zaczynają się wyłaniać codzienne otaczające mnie zwykle przedmioty. Nie — żyją jeszcze. Śmiech i wrzask obijają się łopotem dzikim o szyby okna. Przeszły — konają w oddali...
Co to jest? kto to krzyczy? Nie agonia przewlekła daje tak znać o sobie. Nie dzwon to ducha szamocącego się z uwięzi ciała. Lecz coś mu pokrewnego...
To śmieją się pijani ludzie.
W noc sobotnią, w noc niedzielną idą w ciemnię, idą zbitą czarną bandą, to znów rozbijają się na jakieś niepewne, tajemnicze cienia.
I idąc krzyczą, łkają, śmieją się, jakby smagani rozpaloną rózgą bezlitosnych furyi. Przebiega dreszcz. Dech zamiera cichy i strwożony.
A oni idą i krzyczą.
Ci pijani ludzie.

Wniesiono petycyę z całą czernią podpisów o zamknięcie szynków w niedziele. — Szlachetny, wielki odruch poruszył masy tych, którzy w taki krzyk wsłuchać się umieją. Ubiegł ten odruch święty obowiązek rządzących sfer, które ważą sobie więcej milionowe dochody podatków cuchnącego wyziewami alkoholu, jak dobro szalejącej ludzkości. Wznoszą się szpitale dla tuberkulicznych, stawia się baraki choleryczne, na wieść o dżumie szał ogarnia rząd, szczepi się ospę, stawia się mordownie i klatki dla waryatów. Pięknie to wszystko, jest dowodem troskliwej pieczołowitości o zdrowie »poddanych«. Gdy dodamy jeszcze amelioracye, wzorową hygienę więzień, projekty kolonij dla małoletnich przestępców sumienie tych, którzy są tam w górze, jest chyba zupełnie spokojne.
Lecz — oto równocześnie, czuwając nad tem,