Strona:Gabriela Zapolska - W Dąbrowie Górniczej.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.
CÓRKA

Ależ tatusiu... co pan temu winien...

GÓRNIK.

Dawać jadło! (chwyta sam garnek z pieca) Pan patrz!... to psy nie chlipią takiego żarcia, a my jeszcze te pomyje chowamy jak skarb — od ust sobie odejmujemy, żeby trochę dłużej trwały... o!... Ale my tera nie potrzebujemy psiej strawy... ja jutro idę do szybu — Julka także. (Rzuca garnek o ziemię pod stopy Sztygara).

JULKA.

Niech pan nie wierzy... ja nie pójdę... ja nie pójdę...

GÓRNIK.

Pójdziesz... ja cię pod nahajki kozackie nie dam.

SZTYGAR.

Możecie się bronić... macie kamienie... ciskać...

GÓRNIK.

Na kogo! na nich? A toćże to takie same ludzie jak my — tylko, że ich w szynele ubrali i kazali na drugie ludzie strzelać. Ja sam przecie był sołdatem... sześć lat... to i mnie mogło się trafić, żeby mi kazali na drugich iść.

(Po chwili).

A Pan? rzuciłby kamień?