Strona:Gabriela Zapolska - W Dąbrowie Górniczej.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
MATKA.

O! kozacy! tak w Warszawie... szli... tak... (zasypia).

(Chwila milczenia).
GÓRNIK (szeptem).

Jakże pan teraz wyjdzie?

SZTYGAR.

Ha no... jakoś się przemknę...

GÓRNIK.

Nie uda się...

CÓRKA.

Widno jak w dzień. Widać ich stąd... patrzcie... o! migają jak szatany...

(Żegna się).

Panno Najświętsza wyprowadź Ty ich stąd mocą swoją...

(Chwila milczenia. Słychać hałas i gwar kozaków — rżenie koni, dzwonki janczarskie — i jakiś sołdat w oddali zaczyna nucić Moskwa! Moskwa!... pokrywają go głosy — bierigii! stupaj!)
GÓRNIK (który nadsłuchiwał, nagle przerażony chwyta Sztygara i popycha go w kąt).

Patrol!

(Równocześnie okno otwiera się, tak że szyba się tłucze i pojawia się w oknie KAPITAN ŻANDARMERYI w szyneli i bacznem spojrzeniem obrzuca izbę. Poczem wyjmuje zapałki, zapala jedną i patrzy w głąb).