Strona:Gabriela Zapolska - Złoty ptaszek.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

Wtedy usta poruszyły się nieznacznie i po chwili dopiero uleciał z nich głos słaby do dalekiego echa podobny.
— Chodź pan bliżej tu...
Odrętwiały z bólu doktór zbliżył się machinalnie i stanął obok otomany.
Blady okropny uśmiech zadrgał na bezbarwnych usteczkach... Wyciągnęła rączkę.
— Dziwisz się, że żyję jeszcze? — szepnęła — I ludzie tu dziwią się także, że umieram tak długo i umrzeć nie mogę. Ale ja wiedziałam, że bez ciebie żyć nie będę i teraz wiedziałam, że nie umrę, dopokąd cię nie zobaczę raz jeszcze.
Przymknęła oczy osłabiona.
Mężczyzna stał nieruchomy, niepojęta siła uczuć wzrok jego przykuwała do biednej twarzyczki. Czuł, jak mu w piersi coś rwało się z bólu, darło na szmaty.
— Czemu tak późno? — wykrztusił na koniec ze ścieśnionej piersi.
— Bałam się... może byłbyś gniewał się na mnie doktorze — odparła, podnosząc na niego nieśmiele gasnące oczęta.
Okropne wstrząsające łkanie wydarło się z piersi doktora. Padł przy niej na kolana, kryjąc twarz w fałdy jej białej sukni.
Było coś okropnego w tem łkaniu silnego mężczyzny. Siostra Marya uczuła nagle łzy spływające jej po twarzy. Znała ten dramat od początku.
— Nie płacz — szepnęła chora, a wyraz nadziemskiej czułości opromienił jej rysy — nie płacz, bo żal mi bardzo, że cierpisz, obojeśmy niewinni. W duszy ja cieszę się, że odejdę bo czemże ja mogłabym być dla ciebie w tem życiu? Niewyrozumiała byłam i natrętna... Chciałam cię widzieć codziennie...
Główka spadła na rękę doktora bezwładnie.
Nie żyła!