Strona:Gabriela Zapolska - Złoty ptaszek.djvu/6

Ta strona została skorygowana.

Należało się ratować czemprędzej. Czuł, że wobec tej kobiety zdołałby zapomnieć o wszystkiem. On, syn ludu, który własną pracą zdobył karyerę, on, człowiek trzeźwy, praktyczny, surowo swe obowiązki pojmujący.
Najwyższy czas, by ratować ją i siebie.
Zbliżył się do niej i usiadł opodal w fotelu.
— Pojadę do Włoch? — spytała z anielskim uśmiechem.
— Pojedziesz pani — rzekł łagodnie lecz i stanowczo. — Pojedziesz pani, bo to jest dla zdrowia konieczne... konieczne...
— Dobrze, pojadę — odparła po chwili — ale ja tam umrę doktorze.
— Dzieciństwo! Tam właśnie przyjdziesz pani do zdrowia. Mentona cudna jest...
— Umrę w tej Mentonie...
— Ależ dzieciństwo skończone! Ciekaw jestem, dlaczegoby pani tam umrzeć miała? Tam, gdzie tysiące ludzi odzyskuje zdrowie i życia...
— A jednakże czuję doktorze, że umrę tam — powtarzała z jakimś smutnym dziecinnym uporem.
Doktór zerwał się oburzony.
— A więc cóż pani chcesz?! — zawołał podniesionym głosem. — Czy mam poświęcić dla pani obowiązki moje, rodzinę? Mam podeptać honor i stać się podłym człowiekiem? Szaleństwo!
Przerażona podniosła się z otomany i chwiejnym krokiem zbliżyła się do niego. Rączki złożyła błagalnie i podniosła na niego cudowne spojrzenie przerażeniem rozszerzonych źrenic.
— Zrobię, co zechcesz, tylko się nie gniewaj na mnie... nie krzycz... ja się boję pana... doprawdy, boję się... nikt tak nigdy nie krzyczał na mnie.
Usta jej drżały, jak u dziecka, krzywiły się do płaczu.
Zamiast odpowiedzi padł przed nią na kolana i począł całować i tulić jej ręce.
— Biedactwo moje! Biedna ty moja ptaszyno złota! Daruj mi! daruj!
Ale ona chwiać się zaczęła.
Zerwał się szybko i porwawszy na ręce, złożył na otomanie. Kilka środków, umiejętnie zastosowanych przyprowadziło ją do przytomności, lecz czuła się zmęczona.