Strona:Gabriela Zapolska - Złoty ptaszek.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

Podobnie, jak na poprzednie, nie otrzymał i na niego odpowiedzi.
Przykro mu było później — jednakże wytłumaczył sobie to jej milczenie.
— Lepiej dla nas obojga, że o mnie zapomniała.
Dziś siedzi w gronie rodziny, czuje na swem ramieniu z ufnością wspartą głowę żony. Jest mu dobrze a pod tem uczuciem ustępuje fala wspomnień.
W myśli widzi radość, która pojutrze, w wigilijny wieczór opromieni twarze żony i dzieci na widok podarków, które w tajemnicy przed niemi przygotowywał.
Wchodzi sługa.
— Telegram...
Nie zaniepokoiło ich to wcale, często bowiem zdarzało się, że go wzywano i do odległych miejscowości.
Spokojnie otworzył telegram:
„Pani Helena wzywa pana byś był łaskaw przybyć natychmiast. Jest umierająca. Mieszkamy: Mentona, willa Santa Lucia I. p.“
Złożył szybko telegram i schował go do kieszeni.
— Wzywają mnie do chorego — rzekł zdławionym głosem — muszę jechać zaraz, o wpół do jedenastej odchodzi pociąg. Bądź tak dobrą i wyszukaj mi trochę rzeczy, bo być może, że będę musiał nieco dłużej pozostać.
— Czy kto znajomy? spytała żona patrząc badawczo na pobladłą twarz męża.
— Tak, córka mego kolegi i przyjaciela z lat szkolnych... jedyne dziecko... — kłamał, chcąc pokryć wzruszenie.
W godzinę potem siedział w pociągu, zapomniawszy o rodzinie, o świętach, które zawsze zaliczał do najpiękniejszych dni. Wyrzuty sumienia trawiły go okropnie — pół życia dałby Helenie by ją mógł ocalić raz jeszcze.
W Mentonie stanął nazajutrz, w wigilię nad wieczorem.
Jeszcze minut kilkanaście, tyle bowiem czasu potrzebował drożkarz, by zawieść go z dworca do willi, minut długich jak wieki, gdyż jedna tylko myśl tkwiła mu w mózgu:
Czy zastanie ją jeszcze przy życiu...
Wreszcie stanął przed drzwiami jej mieszkania.