Cisza była zupełna za temi drzwiami, obitemi suknem i wyścielonemi dyskretnie Nikt nie chrząkał, nie kaszlał Zupełnie jak w pierwszy dzień Wielkiej nocy. Wtedy nikogo nic nie boli i zdaje sią, że nikt nie umiera. Zwyczajni, codzienni pacyenci giną gdzieś w nadnaturalny sposób. O tem wiedział już Iwanicki...
Ale — dlaczego dziś właśnie?
Podszedł do półek, wyjął książkę. Zaczernił się tytuł »Thierische Parasiten«. Przewrócił kartki Całe narody, żyjące w głębinach człowieka, zaprezentowały swe wydłużone linie. Szukał.
Znalazł go i patrzył chwilę. — To będzie stanowczo wypadek tego urzędnika z Banku Zaliczkowego.
Iwanicki rzadko kiedy myli się w tych sprawach Ma już pewną wprawę w rozpoznawaniu, co tam we wnętrzu pacyenta żyje... mnoży się... ginie...
Tak, to będzie stanowczo Botriocephalus! — ! —
Rad ze siebie, schował książkę na półkę i podszedł ku oknu. Mieszkał dość wysoko, bo z trudnością znalazł odpowiedni w tej części miasta apartament. Widok z okien miał »bajeczny«. W szarawej mgle i koronie czarnej drzew tonęło miasto. Zdaleka majaczyły jakieś przestrzenie, dalej stoki góry jakby zamieszkanej — bo wśród bezlistnych drzew było coś niby trochę budynków i wieżyczek...
Lecz Iwanicki wiedział, że tam cisza martwa i ci, co tam mieszkają, nie sprawiają zamętu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Bo to był miejski cmentarz.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Iwanickiego oczy nie zatrzymywały się nigdy na tej części miasta. Przemknęły się dalej, trochę na prawo, gdzie widać było plac sztucznej śli-