Strona:Gabriela Zapolska - Zapomniał drogi.djvu/4

Ta strona została skorygowana.

Szłap... szłap... idzie — ale idzie z kuchni. Otwiera drzwi. Staje pokorny, mały, śmieszny. Niema żadnej prezencyi — ale ma przekrzywioną głowę i dobre świadectwa. Iwanicki nasrożył się jednak i czuje potrzebę irytacyi.
— Dlaczego Jan nie w przedpokoju? Mógł kto dzwonić, a Jan nie będzie słyszał.
— Proszę wielmożnego Pana Doktora, ja...
— Co, ja? Co ja? — Co tam Jan robi? Jakieś szklanki ustawia? — Proszę iść do przedpokoju.
Pokorna, drobna postać niknie za watowanymi drzwiami.
Szłap, szłap — słychać w stronę przedpokoju.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Iwanicki siada znów przed biurkiem, wyciąga karnet i oblicza, ile ma jeszcze dziś »wizyt« do oddania. Potem chciałby się rozerwać. Może pójdzie do teatru, choć nie wie, co grają. Mniejsza z tem. Gwar, rozmowa, życie! Potem, może się trafi jaka możliwa twarzyczka...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A gdyby nawet i niemożliwa, to mniejsza. Byle roześmiane usta, zdrowe tętno, głos nie chrypiący i nie ta wieczysta psalmodya skomlenia psów, które włóczą swój ból i w oczy o ratunek patrzą.
Słowem — życie! życie...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słowem — życie!
To jedno ma wartość dla tego rosłego i przystojnego mężczyzny o szeregu własnych zębów,