Strona:Gabriela Zapolska - Zerwali!.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

Na ulicy, daleko od latarni stoi ciemna postać. Kapelusz nasunięty na oczy, ręce w kieszeniach paltota. To — on, stoi na śniegu, stoi tak od godziny pod jej oknami i patrzy na błękitnawy blask jej lampy.
Widzi teraz dokładnie pamięcią pokoik, białe lusterko, srebrny flakonik, fotografie — czuje tą ciszę, która ogarniała go na progu, i w ciszy tej skąpaną widzi jej postać, jej uśmiech, jej duże oczy, podobne do płatów, wydartych ze skrzydeł motyla.
Czuje, iż była to jedyna kobieta, która przez jego życie przeszła, jako — kobieta, i będzie odtąd tą „kobietą“, jedną, jedyną — na zawsze. Przypomina sobie jej śmiech, jej ruch, jej chód. I zdaje mu się, że jej serce jest szklanne, tak dokładnie czyta w niem to, co nieraz od niego pragnęła, to, dlaczego łzy jej zaćmiewały oczy, jej fanta-