Ktoś potrącił przyjacielsko moje ramię.
Był to Leon.
Ujął mię pod rękę i wprowadził do drugiego pokoju, stanowiącego zarazem tak zwany „mały salon“ pani domu.
Mnóstwo chińszczyzny i laki przepełniało tę bonbonierkę, obciągniętą całą chińską materją w dziwaczne zygzaki.
Komicznie powykrzywiani Chińczycy siedzieli na małych etażerkach z powagą członków krajowego wydziału podczas wakacyj.
— Cóż? Tańczyłeś ze „znakiem zapytania“ — przemówił Leon, potrącając jednego z Chińczyków i przymuszając go tem samem do kiwania głową — ładnie tańczy... ucho ma nadzwyczajne.
— Tańczy źle, ale to mnie nie dziwi bynajmniej — odparłem; — tak mało kobiet tańczy dobrze, a szczególniej walca.
Leon spojrzał na mnie ironicznie.
— Bronisz jej? — zawołał — czyś się czasem nie rozamuraszował w hrabiance Skierce?
Uśmiechnąłem się mimowoli.
— Cóż za myśl! Wiesz przeciesz, że jestem już prawie po słowie... Tylko ta dziewczyna wydała mi się bardzo smutną i nieszczęśliwą. Zresztą, jest tak opuszczoną i prawie ignorowaną w całem towarzystwie...
Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/26
Ta strona została skorygowana.