dego ze współbiesiadników, ale nikt tam nie miał zamiaru podsłuchiwać słów naszych. Wprawdzie nie zaniedbano nas zupełnie... o nie! To byłoby nadto rozsądne ze strony tego rozbawionego zbiorowiska ufryzowanych mężczyzn i dekoltowanych kobiet — ale graniczano się tylko na śledzeniu nas wzrokiem i na uśmiechach złośliwych, które przesyłano sobie wzajemnie z poza napełnionych kieliszków, lub łyżeczki ananasowych lodów.
Panna Władysława jednak zdawała się zapominać o tych oznakach złośliwej ciekawości swego otoczenia. Niezmiernie dowcipnie opowiadała mi, z jaką biedą wyuczono ją śpiewać kilku aryj dla udręczenia cierpliwych słuchaczy.
— Słuchu nie mam wcale, a głosu jeszcze mniej; ale że każda dobrze wychowana osóbka powinna śpiewać, a pani Artôt raczyła udzielić dwanaście zbiorowych lekcyj czterdziestu ośmiu pannom podczas mego pobytu w klasztorze, musiałam dręczyć się po kilka godzin dziennie, jak ptaszek przy pozytywce, aby nie robić wstydu mamie i... pani Artôt. Gdy pomyślę o tylu zmarnowanych godzinach....
Nagle przerwał jej skrzeczący głosik Elzi, która od kilku chwil naradzała się pocichu
Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/47
Ta strona została skorygowana.