Domyśliłem się, że Stanisław, a raczej Stanio, jak go ogólnie nazywali, prowadzi pod rękę swoją narzeczoną.
Stanio był ładnym, wysmukłym blondynkiem. Trochę za wysoki, za szczupły w ramionach, miał jednak w swych ruchach, w sposobie zachowania się to „coś,“ co zniewala spojrzeć nań przychylnym okiem. U kobiet miał szczęście wielkie, a figlarz z niego był niemały. Ufny w urodę i wdzięk wrodzony, zmierzał prosto do celu z wprawą wytrawnej kokietki.
Każda kobieta mówiła o nim jak o skończonym typie bałamuta, a mimo to lgnęła doń, jak ćma do świecy. Wreszcie motyl złapał się w siatkę; siatka jednak zdawała się grubo pozłacaną, tak jak dolman tej młodej osóbki, którą młody donżuan prowadził pod rękę.
Kadryl rozpoczął się w najlepsze — i choć z wielkim trudem, jednak wszystkie chaines, tours i t. d. były zachowywane.
Mamy, siedzące w lożach, wpadły na temat dość drastycznych anegdotek; usunąłem się więc, pragnąc zostawić im swobodne zupełnie pole.
Nagle, tuż obok siebie, posłyszałem głos kobiecy, którego dźwięk nie był mi obcy. Obejrzałem się.
Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/58
Ta strona została skorygowana.