szukającą śmiechu i rozrywki gdziekolwiek, choćby na dnie serca ludzkiego. Mam tylko żal do siebie, że dałam się złudzić tak marnej i pustej bańce, która na chwilę zamigotała mi tęcząwą barwą.
Otarła oczy i uśmiechnęła się z wysiłkiem.
— Pytałeś mnie pan, w jakiej szkole nauczyłam się rozpoznawać tak dobrze wady i ułomności ludzkie. Doznawszy raz tak wielkiego zawodu, odrzuciłam różowe okulary i patrzę na świat własnemi oczami... a że są podobno czarne, więc i ten świat jakoś czarno mi się przedstawia.
— To źle — przerwałem, — jesteś pani za młoda, pesymizm zostaw ludziom starym, zgorzkniałym; ty chciej żyć i rozwinąć w sobie tę godność kobiecą, która nie jest ani dumą, ani wyniosłością, ale jest wynikiem wzniosłego charakteru.
— Jak? — zawołała. — Pozycja moja jest beż wyjścia, bez ratunku!...
— Bo pani nie chcesz się ratować. Jesteście w krytycznem położeniu finansowem; pani pracujesz, aby siebie i matkę od głodu uchronić, to pięknie, to szlachetnie z pani strony; ale to handel drobiazgowy, który pani nie wiele przynosi, a odbiera zdrowie i siły. Załóż pani magazyn, przyjmij kilka
Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/95
Ta strona została skorygowana.