Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/103

Ta strona została skorygowana.




Jako wiatyk przed wyprawą, na wojnę miałem pożegnanie, straszniejsze, niż ostatnie, pełne duszy, bezsłowne spojrzenie konającego.
Od czasu mego wyjazdu na wygnanie dobrowolne nie widziałem jej już był.
Był to tydzień marcowy, który przypada między dniem mych urodzin a dniem mych imienin, tydzień pełen miłości, wspomnień, żalu i wyrzutów sumienia.
Zdala już drżałem na myśl o niej, jakby Tronto[1] był obrąbkiem jej szaty.
Zdala czułem ją na ziemi tej, jak się wiosnę czuję, budzącą się do życia.
Tronto, ze swojem dnem krzemienistem i modremi falami, pod mostem z jasnych cegieł przywitał mnie, jak ona witała, jeśli była zadowolona.
Jej były te wzgórza niskie, te żółtawe skały kredowe, te kupy żwiru — jej te małe drzewa rozkwitłe, jej to morze ciche nad wybrzeżem płaskiem z tym długim szeregiem brunatnych łodzi rybackich, wyciągniętych parami na ląd. I o miej mówiły kobiety, naprawiając sieci i uśmiechając się.
Wszystko to znowu widzę.
I serce skacze mi na głos mowy Abruzzkiej, tam na torze pełnym wozów surowych, w tej stacyi mrowiącej się od ludzi goniących za zarobkiem, naprzeciw stoku zarostego nikłemi oliwkami.

Wszystko to znowu widzę.

  1. Tronto jest rzeką wypływajęcą w Abruzzach, stronach rodzinnych D’ Anunzia. Dawniej stanowił granicę państwa kościalnego. Wpada do Adryatyku w mieście portowem Ascoli.
94