Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

Inny głos kobiecy, który mówi: „O której godzinie? o której godzinie?”

Nieraz dźwięki i ułamki dźwięków i nierówne pauzy zlewają się w jedną melodję która unosi z sobą mój smutek i coś smutniejszego jeszcze, niż ten smutek.
Czasem uwaga moja odłącza je, oddziela i rozróżnia każdy dźwięk z osobna.
I z rzędu każdy sprawia mi ból.
Oto ta ciągle do wanny spadająca kropla, to ściekanie do jaskini jakby wystraszonej. Nieznośnem mi się to staje. To mnie gryzie, wierci, przeszywa.
Wołam pielęgniarki. Skarżę się. Długo sili się zamknąć kurek wodociągu, ale nie udaje się jej.
Kropla uporczywą jest wobec moich cierpień.
Kobieta wzdycha i mówi: „Nie mogę.” Potem bierze kawał waty i wprowadza go do otworu rury. Sądzi że ją oniemiła.
Rozejm bardzo mi ulżył. Tak wsłuchuję się w ciszę ze strony wanny, że innych już nie słyszę szalestów.
Ach! Kropla znowu się odzywa. Przenika wałę, jak ją przenikają natrętne łzy mego oka obwiązanego.

Dziś demon zgasił płomienie a nową wynalazł mękę.
Pielęgniarka wchodzi i mówi: „Wszystkie hyacynty pokładły się w deszczu ulewnym i leżą na ziemi.”
Żalę się.
Ona dodaje: „Chcąc zebrać najpiękniejsze, pobrukałam palce. Z połamanych łodyg ciecz spływa, która przykleja się do rąk.”
Potem mówi jeszcze: „Ale są tam inne cebulki, które kiełki puszczają. Jest ich wiele a bedą też