Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

sznem, jak wieczysta kara. Jest on gładki, nieco twardy z ostremi krawędziami i końcami. Podobny on do papieru nie walcowanego, do karty uświęconej, którą malarze umieszczali w swoich obrazach.
Otóż z uczuciem jakiejś religijności trzymam go w rękach. Odnawia się we mnie tajemnica pisma, znaku pisanego, jakby po raz pierwszy odsłonięta.
Słyszę szelest papieru między drzącemi mojemi rękami.
Zdaje się, że podrażnienie rozdmuchuje iskrę jarzącą się we wnętrzu oka. Skry i płomienie buchają z duszy.
Na kolanach moich czuję rękę litośnej pielęgniarki. Podnoszę je lekko, aby dosięgnąć tabliczki. Dla mnie ślepca jest ona, jakby tabliczka wotywna. Leży na niej skrawek papieru. Między palcem grubym, wskazującym i średnim trzymam ołówek. Palec średni wciąż ma zadanie najuciążliwszej pracy. Nulla dies sine linea.
I drżę przed tą pierwszą linią, którą napisać mam w ciemności.
O sztuko! sztuko uprawiana z taką namiętnością, na skróś rozpatrywana z taką tęsknotą.
Rozpaczliwa miłości słowa rzeźbionego na stulecia.
Mistyczne upojenie, które tylekroć z mojego ciała własnego, z krwi mojej własnej stwarzało słowo.
Ogień natchnienia, który niespodzianie zlewał to, co stare i co nowe na nieznany związek. Ręka na wagę brała przedmiot. Przedmiot miał kolor, wypukłość i dźwięk.
Pióro było pęzlem, dłutem, smyczkiem muzyka. Władać niem było przyjemnością zaszczytną.

Pokorny a dumny duch drżał, oglądając ryz nietkniętego, zbitego papieru, który zmienić się miał w żywą książkę.

5