Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

stratowane — już w ziemi,
cząstką ziemi się stało,
aż nut śpiewu nie usłyszy,
krwią i czernią rozgłośnych,
nut śpiewu wieków idących,
melodji wiecznej i hymnu
głębszego, coraz głębszego
niedoli, co się nie kończy.


Widzę twarze muzyków z wytężoną uwagą wsłuchanych w najdrobniejsze przestanki dźwięków, w najmniejsze falowania drgającego w tonach powietrza.
Wydają mi się nadzwyczaj mali i o jakiejś zgrabności zwierzęcej, która przypomina mi kuny, łasice, gronostaje.
Zmieniają się wciąż.
W tej chwili są jak piękni aniołowie, porwani tęsknotą za niebem. Ta ich piękność wydaje się, jakby z najczulszych płynęła nerwów powiązanych w głębi ich wnętrza a rozpiętych na zewnątrz aż do granic pęknięcia.
Chwila za chwilą, nuta za nutą, pauza za pauzą niedosłyszalna symfonia uwydatnia wyraz tej piękności i odcieleśnia ją.
Nagle, jakby w przewiewie wilgotnego i ciepłego wiatru dochodzi do ucha mego koniec crescenda przy wtórze głośnych uderzeń w bębny.
Uderzenia tętnią mi w karku i w piersi i taki sprawiają ból, że jęki i krzyk mi wyrywa.
Przenikliwie patrzące twarze pochylają się nademną i przysłuchują krwi mojej syczącej i tętniącej.
Spojrzenia ich tak są zaostrzone, że mnie krają.

Ciemno. — Noc głucha.