Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Rodzaj oliwy do lampy dobierałem, jakby na ofiarę jakiemuś bogu surowemu.
A w godzinach szczęśliwej twórczości krzesło stawało się klęcznikiem, trzeszczącym pod kolanami dźwigającymi ciężar ciała przytłóczonego.
Teraz moje ciało jest w trumnie — wyciągnięte i ściśnione.
Wczoraj mój duch szamotał się jak wielki orzeł schwycony w pułapce. Dziś zebrał się w sobie, skupił, zaostrzył.
Ale serce bije niepomiernie.
Dotykam się papieru — ręka, która trzyma ołówek jakby kurcz ją chwycił, sprawia mi prawie ból.
Odrazu w rozpalonem mojem oku zjawia się postać Wincentego Gemita, jak go widziałem w pierwszych czasach jego obłędu, kiedy wspinał się do swego więzienia po skalistym, zawrotnym stoku, gdzie demoniczne trzody kóz gryzły trawę spaloną.
Widzę go w pokoju ciasnym, jak cela, przebiegającego między drzwiami i oknem z nieustannym ruchem zwierza w klatce.
Głowę wielką o długich włosach i brodzie, głowę oszalałego od wiatru pustynnego proroka źle podtrzymuje ciało słabe, skrzywione na dwóch nogach złamanych trudem a opierających się w stopach nieprzezwyciężoną odpornością, jaką mieć musiały nogi Michała Anioła na rusztowaniu w kaplicy Sykstyńskiej.
Rękę prawą trzyma w kieszeni i nigdy jej nie wyciąga, jakby ją coś tam przytrzymywało, drugą zaś ręką giestykuluje.

Dławi mnie teraz to samo współczucie i ten sam smutek, jakie zawładnęły mną, kiedy dowiedziałem się, że od lat już, od samego początku swego obłą-

6