Wszystkie statki, jeden za drugim przejeżdżają w zachowanym przez siebie dystansie obok naszego steru, czerniąc się nad wspienioną białawą wodą, która czasem zapali się nagle błyskiem fosforowym.
„Kiedy osiągniemy linię zakładania min na zachodzie — pogasić światło w tyle okrętu“ wola megafon.
Widać wybrzeże oświetlone przez reflektory nieprzyjacielskie. Płyniemy w wodzie płytkiej i zmniejszamy szybkość jeszcze więcej.
„Jeden, zero, zero!“
Ocieramy się prawie o dno, jedziemy jakby omackiem. Zapuszczamy wciąż ołowiankę, aby nie najechać na grunt. Okręty jęczą, prychają, jakby zatrwożone, jak wielkie wieloryby w niebezpieczeństwie dostania się na ląd.
„W tył! Całą siłą maszyn!“
„Fuciliere“ czuje, że się nie posuwa, że ugrzązł w mule, więc próbuje wydostać się.
Oddalony on od nas — jak daleko głos ludzki by doszedł. Widzimy, jak woda łśni przy niebieskiem świetle jego tylnej latarki. Wydaje się, że wszystkie statki znalazły się w niebezpieczeństwie i się trwożą. Niebo przysłonięte. Długie włosy Meduzowe chmur owinęły się dokoła konstelacyi gwiazd, jak siecie rybackie dokoła srebrnego połowu. Maszyny jęczą. Jesteśmy w chwili zwrotnej: tak, albo nie.
Piotr Orsini stoi, czujny, cały duszą, cały okiem, które przenika noc. Gdyby w tej chwili wróg nas dostrzegł, z jakiemi szansami wdalibyśmy się w walkę?
„Fuciliere“ przodem swoim ma kierunek siedemdziesiąt cztery w kompasie“.
Jego jasne rozkazy od manewru do manewru wiodą flotylę na drogę dobrą, daleką od mielizn.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |