Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

„Usiądź Cagni. Przedstaw sobie, że znowu znalazłeś się w ciemności, jak owej nocy październikowej zaległa nad studniami w Bu-Melliana. Czekałem na ciebie. I ja straciłem oko moje prawe, jak twój Lazaro Moceniego w bitwie morskiej pod Chios przeciw paszy Keneanowi.“
Ale jeśli ja w ciemności widzę świecące się twoje oczy stalowe, to i ty widzieć musisz połysk mojego bandażu. Przyniosłeś mi nowy wzrok. Spodziewam się, że i mnie oko stracone stanie się, „gwiazdą zimną wszelkich zapałów śmiałości“. Wstanę i znowu będę walczył. Tego chcę. Ty wyznaczyłeś dwie godziny do odcięcia kości palca swemi okrutnemi nożycami, przed któremi Simone Canepa uciekł z namiotu. „Otóż ja twoje nożyce mam tu pod poduszką“.
Jego obecność jest jakby nieważka. Krok jego jest lekki, ruchy lekkie. Serdeczna jego uprzejmość sili się, by nie zakłócić aury cichej, która otacza mój niepokój. Sama nawet pielęgniarka nie jest tak ostrożna, jak ten rubaszny człowiek wojny. Przypominam sobie swój sposób obchodzenia się z rannymi majtkami na wyspie Morosina.
Zdawało się, że bolu nie czuję, kiedy układałem ich na brudnych deskach, które służyły za nosze.
Ta jego uprzejmość posila mnie, jak napój łagodny, ogrzewający krew.
Urabiam w sobie tę stal, którą chciałem wykuć, kiedy z „nieustraszonej kuźni“ wydobywałem dziesięć pieśni.
Wstań ogniu! sil się! — Chwało, rozpłomień się! — Wstań śpiewaku narodu! w zawody ze zwycięstwem!“
Lata bezczynne, bez dobycia broni, lata hańby pełne umartwienia i zapartego gniewu w jaśniejszem