okazują mi się świetle, jako wyczekiwanie konieczne ostatecznego dopełnienia.
W jednej chwili przeżywam raz jeszcze ból skłębiony mojej „Pieśni ostatniej“. Jeszcze raz w śnie o wydmie nadmorskiej słyszę szczekające psy sardyńskie, psy gończe we Fonni, charły Monte Spada — widzę orszak w czworobok ustawiony, grzebiący swoich poległych w Tobras, widzę, jak wspinają się bezemnie po bezdrożnych piaskach jak idą na spotkanie „pewnego świtu“ ku nieodzownemu przeznaczeniu bezemnie co sądził, że „jest zwiastunem nowego życia pierworodnym synem nowej chwały“.
Wszystko snem.
Gdzie i kiedy złączyłem się z tym czworobokiem i na czele jego stanąwszy wiodłem go do „najwyższego zwycięstwa“?
A dziś czy cień pierworodnego bohatera za mną jest, czy przedemną?
Więc to nieprawdą jest, że u progu starość i odrodziłem się księciem młodzieży, wybranym przez towarzyszy broni, potomków Marja Bianca.
A czy to nie prawdą, że w sobie samym roznieciłem „wzniosły i czysty ogień“, aby ich prowadzić?
A czy to nie prawdą, że wiodłem ich, czy nie prawdą, że na to byłem, by ich wieść pod niebem i na morzu i na ziemi i we wszystkich niebezpieczeństwach słuchających mnie.
„Pozdrowion bądź młodzieńcze! Chwała Ci w niebiosach. Chwała Ci na ziemi“.
Wszystko snem i fatum tajemnem i przeznaczeniem narzuconem woli.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Rozpęd mojej siły wewnętrznej rozrywa pęta.
Uderzenia serca wyżłabiają mi pierś.