Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

Niezrównane dźwięki boskiej wojny.
Heroizm, krew, śmierć, litość, nadzieja udzieliły mi były stanu łaski i mogłem pojąć i wysnuć niesłyszaną melodję.
Czem było w porównaniu z nią uczucie muzykalne, które w obrazie Tycyana stopniuje piszczałki przenośnych organów i szlachetne drzewa ogrodu ugrupowane dokoła źródeł w symetrycznych odstępach.
Największe organy tumu nie wypełniały tonami swemi tak potężnie nawy kościelnej, jak wielka tu, cicha aleja topolowa moją duszę.
Inne to nerwy i ścięgna i włókna zerwały się tu we mnie, kiedy rozstałem się z rannymi i umierającymi. Niedobrze się umyłem; pod mojemi paznokciami i na moich sukniach była jeszcze krew.
O wyspo Morosina, cała żółkniejąca od traw a sina od stawów, równająca się najpromienniejszej z córek San Marka, jak oto ległaś w blasku jesiennego zachodu słońca — w tobie pozostawiłem najgłębsze misterium mojego smutku, w tobie najtajniejsze tętna mojej muzyki.
Zazdroszczę pokornemu dwudziestoletniemu bohaterowi mejego rodu, który w ziemi twojej znalazł spoczynek, tam pod małym surowym krzyżem drewnianym. On tego może nie słyszy, ale gdybym ja łeżał w tym świeżym grobie, wykopanym dla niego przez nieznanego grabarza, przez całą wieczność słyszałbym zapewnie ozłoconą melodyę twoich topól.
Czy to anioł je zliczył? Czy drugi anioł je nastroił? Czy trzeci anioł zharmonizował ich dźwięki?
A w miłości mej wszyscy trzej twarz mieli uśmiechniętą umierającego.
Ile życia, ile pełnego życia jest jeszcze we mnie?