dochodzi mnie cichy szelest przykrawanego przez nią papieru.
Zapanowuję nad drżeniem i przytykam koniec ołówka do skraju paska papierowego. Przez chwilę mam wrażenie że trzymam: nie ołówek, ale kawałek czerwonego, ciepłego wosku. Chwila to nie określonej trwogi.
W końcu piszę na niewidzialnym papierze. Piszę oto słowa:
„Siostro, dlaczego zwiodłaś mnie dwa razy?“
Pełen niepokoju przerywam czujną pielęgniarkę. Przybiega. Mówię jej; „Weź to i patrz, czy odczytać możesz, co napisałem.“
Odchodzi z karteczką, która szeleści, jak liść palmowy.
Milczenie.
Chwile wydają mi się wiecznością odmierzoną biciem serca ściśnionego.
Słucham.
W sąsiednim pokoju dźwięczny głos odczytuje bez przestanków słowa, które wydają się czytającej zapewnie sybillinskiemi:
„Siostro, dlaczego zawiodłaś mnie dwa razy.“
Pierwszy raz małą zdobyła sławę, zabijając mego towarzysza, co przysiągł się ze mną na wyprawę bez powrotu.
Drugi raz — w zbiegu fatalnym kilku godzin — innego obdarzyła pięknym losem, który mnie wyznaczył mój towarzysz, godnym go mnie uznając wedle prawa boskiego. Anioł, czy demon nocy rozdmuchuje pożar zamknięty w moim oku zranionem.
Iskry bez liku rozpryskują się w wietrze. Głowa moja w tył zwieszona, opuszczona opada w próżnię.
Nie czuję już poduszki, nie czuję łóżka.