Ból mój przelewa się krwią. Sny moje przelewają się krwią. Każda myśl moja ma wagę krwi.
Czasem odrażające moje przeżycia krwawią się, jak rzeźnia zapchana poćwiertowanemi i wiszącemi zwierzętami.
Krwią piszę o moich mękach. Jak modelownik pod swemi paznokciami ma glinę, tak ja pod niemi mam krew zeschłą.
Tam na małym stoliku z lekarstwami, między żółtą flaszeczką atropiny i zwojem gazy na opatrunki, stoi czerwieniąca się miseczka — a w czerwieni błyszczy się cieńki przyrząd ze stali.
Okiennice ostatniego okna tam w dole nie są przymknięte.
Jest pierwsza popołudniu. Jestem sam. Moi ludzie są przy obiedzie. Godzina ta przebija mi nogi ostrzejszym gwoździem. Od czasu do csasu powiew powietrza dochodzi do mojego wzrok przesłaniającego bandażu.
Mam pragnienie. Renata miała przedtem w białku swoich oczu, jakby falowanie strumyka.
Moi ludzie jedzą. Posilają się.
Zdradny pas słońca wchodzi przez niedomknięte okiennice. W jego świetle błysnęła miseczka. Między krawędziami porcelany krew świeża ma żywość róży purpurowej.
Lekki cień przesuwa się tam i nazad. Ruchliwy cień muska miskę, znika, wraca.
Śledzę go z uwagą Starczy do pobudzenia mej melancholii, do wzmożenia mego niepokoju.
Jest to cień motyla.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ciemność zagęszcza się, a krater mojego oka znowu wybucha.