palącem się, który rzuca się w piasek i wkopuje się w nim, jakby się pogrzebał?
I nie gaśnie.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Do mnie, mężowie! Starcy, kobiety, dzieci, do mnie! Do mnie mieszkańcy wszyscy stepu, co ręce macie i dech w piersi!
Prowadzę do kontr-ataku.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Lańcuchowi płomieni przeciwstawia się łańcuch ludzi. Frontowi pożaru przeciwstawia się front drugi.
Ogień kontr-ataku buchnął.
Wielkiemi gałęziami świeżemi sosen młodzieńcy i starcy, kobiety i dzieci biją zwierza czerwonego, aby go zmusić do wystąpienia przeciw drugiemu zwierzowi, który z drugiej strony idzie do szturmu.
Na pomoc! Na pomoc!
Biczowany płomień skręca się. Podmuchy wiatru odwracają dym ku napastnikom. Kontr-atak coraz silniejszy opala rzęsy i brwi, brody i odzienia. Gardło wysycha, oczy leją łzy.
Na pomoc! Na pomoc!
Kontr-atak postępuje. Nieprzyjaciel się zbliża. To czerwienieje, to żółci się. Rozsypuje się w myriadach; zbiera się na nowo; rozdziela się, rozprasza. Szumi, skrzypi, krzyczy, stęka, syczy, huczy.
Na pomoc! Na pomoc!
Z czyich trzew dobywa się to wycie bolu i strachu, które zadręcza mi duszę?
To już nie głos żywiołu. To głos stworzeń.
Zamknięte między dwa ognie rozszalałe zwierzęta chcą uciec.
Ogień je ściga, kontr-atak zastępuje drogę.