Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

rozpocznę. I mówię ci, żaden szalony zamysł nie dojdzie do skutku bez mojego szczęścia.
Wstydziłem się chęci mojej wyzdrowienia. Ale teraz wiem, że daremnie udręczać się dałem. Oko moje stracone. Nie ma w niem już ani motyla, ani paproci. Przeraźliwy czarny pająk rozparł w niem w samym środku cielsko ociężałe. I nikt go nie wypędzi.
Zdawało się, że lekarze moi obawiali się cudu. Teraz nie obawiają się już. Dopełnia się los złowrogi. Wiedz o tem.
Towarzyszem mieć będziesz bardzo czujnego cyklopa.
Gdzie jesteś? Czy w domu swym, z kobietą swoją i psem? Czy wróciłeś do arsenału, aby znowu się dostać do twojego orła morskiego, nad którego ostatecznem wykończeniem pracują może w nocy twoi mechanicy?
To, co tu w ciemności piszę na paskach papieru, dość podobnych do owych, na których przy ogłuszającym łoskocie motoru spisywałem na statku moje spostrzeżenia i zarządzenia, to, co tu piszę, chciałbym dziś nocy jeszcze ci przesłać. Chciałbym, abyś dziś nocy jeszcze wiedział, jak myślę o tobie i ile ci zawierzam.
Ale nie udałoby ci się może odczytać tych znaków.
I dziś w nocy łóżko moje chwieje się i kołysze, jak dwupłatowiec rozpięty między niebem a morzem.
Nie będę spał. Nie mogę spać w nocy. A ty — czy spać będziesz?
Winieneś spać. Mieć musisz jutro rano rękę niezawodną, oko bystre, umysł jasny.
Masz nową broń dać ojczyźnie.