pozwolił umrzeć śmiercią, po której ludzie już sądów o mnie wydawać nie będą mogli!“
Zeszłej nocy śniło mi się, że granat pękając oderwał mi nogi, ręce i drugie moje oko. Stałem się bezkształtną masą, która ociekała krwią na kamienie Krasu, „Sądźcie mnie.“
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Piękna dusza ukontentowanie swoje znajdzie tylko w pełnem oddaniu się,
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ale kiedy miłość przestanie mi ból sprawiać?“
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pewnego dnia, dzieckiem jeszcze widziałem tam w dole w Pescarze, na mojej stronie rodzinnej, kawałek chleba na miedzy na kamieniu.
Nikt z przechodniów nie podjął go.
Ja też go nie wziąłem.
Znowu znieruchomiony jestem; we mnie i dokoła mnie jest coś miękkiego, jak gdybym leżał na dnie błotnem bagna.
Wilgoć okładu mego na oku przenika powoli przez wszystkie bandaże, któremi obwiązano głową moją.
Zapewnie wieje wiatr wschodni. Po przez jego monotonię słyszę miarowy plusk deszczu o oszklenie na suficie łazienki a od czasu do czasu spadanie kropli do wanny, którem czas odmierzam.
Mam uczucie, jakby krople deszczu spadały na powierzchnię wody stojącej, w której leżę.
Wszystko jest szare, zimne ociężałe.
Nuda we wszystkiem: w poduszkach, prześcieradłach, w moich kościach, w szmerach, które słyszę, w świetle, które widzieć mogę.
Myśli, posępność moja, cierpliwość, wstręt, znie-