chęcenie, wyczekiwanie wszystko takie same ma właściwości, jak ten oto wilgotny okład, który ogrzewa się mojem tylko ciepłem.
Straszliwe życie w oku mojem zagasło. Demon ognia nie siedzi już pod moją siatkówką. Mózg mój widzi tylko siny pęcherz, który powstał z injekcyi, a który i wczoraj lekarz pokazał mi w swojem krągłem lusterku.
Sznurek łez i krwi ścieka mi ze szpary z pomiędzy osłabionych niedomkniętych powiek.
Dusza chuchać by chciała na miejsce chore, jak dmuchamy na pochodnię, aby znowu się zażegła.
Żal mi został za ślepotą, która gorzała płomieniem i ciskała iskrami.
Teraz uwagę zwracam na ciało leżące. Rozglądam się w niem od karku do stóp, aby odnaleźć sok życiowy, który w niem jeszcze pozostać mógł, aby odkryć jakieś miejsce, zdolne do życia, które mogłoby puszczać pączki.
Tam w dole są nogi... tak jakieś dalekie, obce, jak nogi zamarzłego, jak te, które parami widzieliśmy w szpitalach, kiedy żelazo chirurga pracowało bezustannie.
Teraz zdaje mi się, jakoby wola moja nie zdołała już ruszyć ścięgien moich złączonych w jedno grubych palców.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pielęgniarka mówi, że krzewy róż w ogrodzie pokryły się już liśćmi i puszczają pęki.
Deszcz zmywa delikatną zieleń.
Hyacynty chylą się ku ziemi, niektóre łodygi łamią się przy tem i sok z nich wycieka.
Zdaje mi się, że mam go tu między palcami kleisty, jak różdżkę świeżo lepem nasmarowaną.