Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

świątyni. Rżą do ciemnej, mętnej wody, przypominają ej mit ocienione chmurami jezioro Nemi. Sztuczne ich poidła, wyglądające, jak czarne łodzie, stoją w cieniu wiązów. Ciężka wón stajenna zaległa nad rozkosznem państwem króla.

Wszystkie te konie, dziś martwe, zabite, zarżnięte masami.
Zostały nad linią bojową za Marną i leżą teraz rozciągnięte między próżnemi patronami i pociskami nie wybuchającemi. Jak daleko oko sięga, wszystkie w tej samej leżą pozycyi, z brzuchami rozdętemi, po jednej nodze tylnej sterczącej w powietrzu.
Na łąkach wspaniaych, pełnych ziół leczniczych widzę cielska nabrzmiałe, nogi wyciągnięte, wargi żółtawe czy białe, roje kruków, wilków i much.
I wszędzie te konie pozabijane. Po wsiach leżą, na polach, na drogach. I wszędzie w tej samej postawie przerażającej.. wszędzie łyskają podkowy w tym lesie sterczącysh nóg pod żarem promieni słonecznych.
Na rzepisku, za zwałem lafet i skrzyń odkrywam konia, który jeszcze żyje.
Jest sam, nie może chodzić. Strzaskano mu nogę, w tylnem udzie głęboką ma ranę, drugą na grzbiecie.
A przecież jest cichy. Oczy jego patrzą spkojnie. Hałas przeminął. Piekło skończyło się. Milczenie dokoła. Ptaki nie śpiewają. Tu i ówdzie po drodze idzie jakiś człowiek ze złożonym na głowie worem, który go chroni przed kropiącym deszczem. Obok zniszczonego domu leży przewrócona młockarnia, której nogi sterczą w powietrzu, jak trupów końskich. Stok lesisty tak łagodnem sklepi się wzniesieniem, jakby ziemia matczyna wyrazić chciała najmiększe, najserdeczniejsze uczucie w tych liniach krągłych. Kogut na wieży