Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

Czy wtedy już czarowna myśl życia budziła się we mnie?
Jak cichem tylko rżeniem odzywał się do mnie Aquilino, tak i ja przemawiałem do niego tylko głosem stłumionym. Jak on mnie, tak i ja jego rozumiałem — a szczęśliwy byłem mogąc moje nogi dwie trzymać w słomie, jak on swoje cztery kopyta.
Cokolwiek przyniosłem: talarki jabłek, kawałki chleba, cukier, wszystko brał z taką przezorną lekkością, że była ona często jakby połaskotaniem tylko, przy którem, co prawda, wstrzymać się nie mogłem od śmiechu kurczowego i wykrzyku. Dla obu koni pociągowych miałem jednak uszanowanie. Bezustannie uderzały kulami drewnianemi, przymocowanemi do sznurów żłobu — a ja ukradkiem spoglądałem ku nim i czatowałem, czy nie spostrzegły mojej obecności.
Ta trwoga, ta ostrożność i to zrozumienie się wzajemne stworzyły powoli w zamkniętej stajni dziwną fantastyczną ustroń. Kiedy Aquilino przy żuciu czarne swoje oczy wlepiał we mnie bezustannie a jego różowo i biało centkowany pysk jak gryzącego królika szczerżał ku mnie, kiedy jego nozdrza po zjedzeniu wydymały się w pożądaniu, kiedy złośliwie kąsał mnie w ramiona a ja chcąc go drażnić resztę moich darów chowałem za plecami, — przy wszystkich tych ruchach, które z rzadkim wykonywał wdziękiem, czułem się nim oczarowany czułem, że właściwości jego i moja zlewają się w jedno.
„Aquilino, dostaniesz i to, co mam tu jeszcze, jeśli dasz sobie wyrwać jeden włos — nie: jeśli wolno mi dwa ci wyrwać — nie, Aquilino: jeśli trzy wyrwać wolno.“
Przypominam sobie, że wstyd w sobie zwalczyć musiałem i wyrzuty sumienia, kiedy postanowiłem