Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

Słońce padło na zapasy granatów przechowanych w klatkach, z drzewa surowego.
Przywódca odrazu stracił przytomność i stoczył się na ziemię, zdjęty kobiecym strachen konwulsyjnym.
Czy ta rzeź zdarzyła się w marszu?
Widziałem dolinę na Krasie, podobną da oka o odwróconych powiekach, na wszystkich skrajach czerwieniącą się od krwi posiekanego mięsa.

Leżę rozciągnięty przed oknem. Miesiąc jest w pełni. Niema przewiewu żadnego.
W pałacu di Corè zamieszkały białe pawie. Widzę tylko rozległe fundamenta kamienne i drzewa zakrytego ogrodu i pas lśniącej wody.
Jest w tem wszystkiem jakaś samotna, mistyczna wielkość, jak w jakiemś mieście zamarłem Persyi, czy Indyi.
Kanał jest jak święta rzeka, w której po zachodzie słońca rozsiano popioły stosów.
Nie słyszy się głosu ludzkiego ani uderzenia wioseł ani szelestu żadnego. Życie tu jakby od wieków uleciało.
Nieczuły księżyc ogląda piękność bez duszy, jak Angkoru[1], lub Anuradhapuzy.
Nagle sygnał alarmowy Syreny przerywa milczenie.
Wystrzał armatni odzywa się echem od Lida aż do San Giorgia, od San Giorgia aż do Fondamenta nuove. Zwiastuje zbliżanie się skrzydlatych niszczycieli.

I oto pod groźbą tą odżywa całe miasto cudownie w moich muszkułach, w moich kościach, w każdej mojej żyle.

  1. Miasto gubernialne w Siamie.