Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

Zamknąłem powieki snem leniwiącym zdjęte.
„Patrz!“
Otworzyłem je i znowu zamknąłem. Widok boski utonął w falach niepamięci.

A dlaczego jednego dnia sierpniowego w Atenach bieg mój nie dość był chyży i nie zdążyłem dojść do Akropolis, zanim słońce zapadło w olśniewających blaskach swojego zachodu?

A dlaczego w dzień jeden w pobliżu Teb stubramych pod wielkiemi akacyami nie zdjąłem obuwia, aby bosemi nogami iść po kobiercu żółtym kwiatów spadłych — a powrócić mi się zachciało na pokład statku nużącego?

„Patrz! Patrz!“
Kto wie, jak piękna jest noc tam w Walonie okrwawionej pomiędzy barakami, pomiędzy namiotami!
I kto wie, jak jasno świecą upiorowo białe skały w Campolongo[1] śród mgieł wstających z doliny Astico!
Kto wie, jak piętrzą się teraz olbrzymie mury Cyklopowe i wieże ze skał w Bosco Argo tam obok tej bateryi, w której raz pod wieczór widziałem między dwoma gorącemi od strzałów działami przebiegającego sarniuka.
„Patrz też! Patrz!“

Całą noc spędzę na wyliczaniu moich żalów i tęsknot.

  1. W dawnej Gradysce.