Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

Mała to poduszka, niższa od ramienia, które człowiek na ziemi rozciągając się do snu kładzie sobie pod głowę.
„Jakże możesz spać z głową tak nisko ułożoną?“ mówi głosem przysłonionym.
Poduszka to męki, na której przez tygodnie całe jak na kupce popiołu żywą pochodnię, trzymałem bez ruchu oko moje pod ciągłym podmuchem demona dobywającego zeń ogień i skry.
Stoję na nogach a ona leży. Stoję tuż przy łożu, jak ona stawała — a ona wyciągnięta leży jak ja leżałem.
Mówi: „Nie mogłabym tak spać.“
Nie mogę się pochylić ku niej, gdyż stojąc muszę zawsze głowę nieco w tył mieć odwróconą.
„Czy chcesz innej poduszki?“
Idę wolnym krokiem do okna, przy którem wprzód leżałem. Biorę poduszkę, wracam do łóżka.
Serce moje tak słodkiem rozpiera się uczuciem, jakby dziecięctwo moje i dziecka mojego w jedno się razem zlały.
„Oto poduszka.“
Podnosi głowę, a ja jedną poduszkę kładę na drugiej.
„Czy tak dobrze?“
„Tak dobrze. Dziękuję.“
Dobroć moja wraca mi od niej. Dobroć jej i wdzięczność wypełniają mi serce. Własne moje powtórzyła słowa, przejęła akcent mojej wdzięczności.
Zasypia zaraz, sennością zdjęta.
Nie słyszy już. Oddycha ledwie.

Leży na wznak, ale głowa jej złożona na włosach