milczenia, pauzę mi wytwarzają w przeraźliwych krzykach ptaków.
„Teraz przemawia twój laur“ — rzekła Sirenetta.
Jest to krągło strzyżone drzewo laurowe, na cienkim, nagim pniu wysokości mężczyzny.
Wygląda dziwnie allegorycznie; jakby je przeszczepiono z ogrodu snów Polifila.
Brak mu tylko kartki papieru na środku pnia.
Liście jego ciemne, twarde i gęste, tak że Muza nie mogłaby między nie ręki wsunąć nie raniąc się po ostrych ich krawędziach.
A z liści wieczystych w rytmicznych odstępach strzelają nowe listki, tak żywe, że szeplenić się zdają na podobieństwo małych języków niecierpliwych, które mają ochotę powiedzenia czegoś.
Dusza dziewicza Sirenetty odrazu odczuła ten rytm bez dźwięku.
Laur przemawia. Czy mówi: „Nie zasypiaj!“ czy też mówi: „Nie umieraj!“?
Nigdy sen nie był mi czemś tak obcem, nigdy śród tak wzmożonej śmierci dokoła nie czułem takiego pragnienia nieśmiertelności.
Mimo to w uciszonem sercu mojem odzywa się głęboki śpiew.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Słońce zachodzi za wygięciem kanału, zielonego teraz, jak ów mówiący laur.
Dzwony umilkły, ale powietrze drży i wyczekiwać się zdaje dzwonienia na Anioł Pański.
Zakryte moje oko pełne jest barw świetlnych glicynii, ale drugie odwykłe patrzenia senne jest.
Oderwana od chwili obecnej cicha harmonia jakaś zlewa się w duszę.