Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Idę więc raźniej, abym go nie stracił z oczu. Pod domem, w którym wieczorami słychać zawsze grę fortepianową, pod domem antykwaryusza znika nagle.
Nie wpadł do kanału, nie przeszedł przez most, nie wszedł do żadnej bramy. Sklepy i drzwi są zamknięte. Przeszukuję je moją lampą. Wracam wstecz aby się upewnić. Potem wbiegam na most i szybko przechodzę ulicą, chcąc się przekonać, czym się nie omylił i czy nie idzie tam przedemną.
Droga osamotniona jest, pustym jest plac San Maurizio.
Może odnajdę go w ciasnej ulicy, która wiedzie do Czerwonego Domu? Serce mi bije. Pasmo mgły przesuwa się po mojej twarzy. Tłum pijanych ludzi hałasuje tam w dole przy przeprawie łodzi.

Usta moje pełne są śmierci. Ból mój nasycił się nad marami, jak nad żłobem. I znosić potem nie mogłem innego pokarmu.
Znowu przeżywam dni żałoby; godzina za godziną, chwila za chwilą. Obwiązanemi oczami chcę widzieć. Czołem rozbolałem chcę rozumieć.
To, co się przydarzyło, wydaje się czemś potwornem.
Konieczność, choćby jak twarda, może się piękną wydawać. Ale niespodziany ten wypadek tyle ma chyba tylko pięknego w sobie, ile mu użycza mój smutek.
Znaliśmy niebezpieczeństwo, któremu dobrowolnie poświęcaliśmy się z świadomością, zdradzającą się między nami tylko jakimś przelotnym uśmiechem. Widzieliśmy, że przedsięwzięcie nasze było rozpaczliwe i nie pragnęliśmy uniknąć pięknego losu.

W ostatnich dniach postacie nasze rysowały się wyolbrzymione nad głębinami morza bez widnokręgu.

2Gabriele d’Annunzio, „Notturno“.17