Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

Co ci opowiadam, prawdą jest, ale związać tego nie chcę z żadnym czasem i z żadną przestrzenią.
Nie możemy już walczyć? Ja jestem wieśniakiem w Pescarze, ty jesteś wieśniakiem w Wulturze.
Bezimienny wieśniak rozkopuje uciążliwie motyką swój łan biedny nad brzegiem rzeki. Kraj jego w wojnie. Kraj jego pod inwazyą. Siać będzie, aby nakarmić walczących.
Od rana widzi swoich przeprawiających się przez bród, widzi ich szukających na brzegu drugim osłony, aby się połączyć, uszykować, uzbroić znowu do obrony.
Wróg nadchodzi. Nadjeżdżają groźni jeźdźcy i żądają, aby wieśniak pokazał im bród.
Pochyla się nad swoją motyką. Nie odpowiada.
Powtarzają rozkaz.
Kopie glebę. Nie odzywa się.
Biorą go tedy, wiążą mu ramiona na plecach, popychają do brzegu i mówią: „Pierwszy przed nami wejdziesz do wody.“
Bród oto tam.
„Wchodzi do wody. Idzie naprzód ze zgiętemi kolanami, aby pokazać, że głębokość większa. Potem kolanami samemi przesuwa się na dnie. Potem przykucnął, znika. Pozostaje w toni. Przepłynąć daje rzece ojczystej nad nieznaną i cichą ofiarą.

Skąd do nas dochodzi to milczenie?
Płynie, jak owa woda, w której ten człowiek rozciągnął się.
Powoli serce moje uspokaja się.
Ręka mego towarzysza spoczęła w mojej na skraju łóżka.