„Co to za paczki kartek pociętych?“ pyta, ujrzawszy rozrzucone po łóżku listki Sybilińskie,
„Posługuję się niemi, aby w ciemności linią za linią spisywać sny moje.“
Dziwi się, a w tem zadziwieniu uśmiech jego nabywa niespodzianej świeżości.
„A jak piszesz?“
„Tak!“
Biorę tabliczkę, kładę ją nachyloną na kolana lekko podniesione. Biorę biały pasek papieru, rozkładam go i piszę omackiem jak za pierwszym razem.
Za ręką moję idą oczy, które widziały umierającego Luigiego Bâila, padającego na kładkę między miedzianemi rezerwoarami, które widziały cudowny pobłysk iskier odbitych w wichrze od hełmu Alfreda Barbieriego, kiedy legł na pokładzie.
„Weż. Patrz, czy zdołasz przeczytać, com napisał.“
Bohater bierze kartkę, wstaje, podchodzi do okna wpół przymkniętego, robi ruch, jakby odczytywania. Waha się.
Z jakich to rowów, z jakich mogił przychodzi do nas to milczenie?
Ręce jego drżą nieco pod jego profilem orlim.
Czyta tym samym głosem przysłonionym, który miał na owem łożu polnem.
„A gdyby istniała śmierć jakaś jeszcze piękniejsza?“
Wyzwolenie ty, wyzwolenie,
wzywam cię w mój wioczór bez gwiazdy
wieczornej, wzywam cię w nocy bez
gwiazd niedźwiedzia, wzywam
cię o świcie bez księżyca, ale nie
wybawisz mnie jeszcze.
Wyzwolenie, wyzwolenie,